Wpływ Witolda Lutosławskiego na moje życie był ogromny. Dotyczył przede wszystkim mojego życia jako muzyka, ale wykraczał poza sprawy zawodowe.
Zaczęło się od przypadku. Witold Lutosławski obejrzał mój recital telewizyjny w prowadzonej przez Jana Webera serii „Stereo i w kolorze”, gdzie grałem między innymi wspólnie z pianistą Januszem Grzelązką Sonatę op.65 F. Chopina. Byłem wówczas studentem Akademii muzycznej w Łodzi. Od tegu faktu potoczyły się wydarzenia, które czasem wydawały mi się bajką. Zaprosznie na ul. Śmiałą, możliwość zagrania bezpośrednio przed Mistrzem Grave, pierwsze cenne uwagi. Koncert Wiolonczelowy pod dyrekcją Kompozytora w warszawskiej Akademii Muzycznej – pierwsze wspólne spotkanie na estradzie. A potem stypendium na prywatne dwuletnie studia w Londynie u wybitnego pedagoga Williama Pleeth’a. Wspaniały i ważny to był dla mnie czas. Ilość muzycznych wrażeń i spotkań z wybitnymi muzykami przyprawiała o zawrót głowy. Obok tego spotkania i rozmowy z samym W. Lutosławskim i Panią Danusią, które zawsze pozostawiały niedosyt, ale też uczucie euforii i wiele materiału do przemyśleń o sztuce i o życiu… o sztuce życia. Kulminacją mojego z Mistrzem kontaktu i być może najważniejszym koncertem w moim życiu był czterokrotny występ z orkiestrą Filharmonii Monachijskiej we wspaniałej siedzibie zespołu, w Gasteigu. Było to w styczniu 1993 roku, czyli na rok przed śmiercią Kompozytora…